O Ronaldzie Koemanie napisano już wszystko. Ba, nawet ja napisałem już wszystko, co miałem do napisania. Wiem, że piłkarsko jest klubową legendą, ale jego trenerską przygodę z Barceloną oceniam jako jednoznacznie negatywną. Całokształt, a nie tylko ostatnie tygodnie, czy miesiące. Zresztą – jeżeli akurat ktoś mnie czytał (tu, tu albo gościnnie tu) czy słuchał (tu), to o tym doskonale wie.
Nie mam zamiaru się nad Koemanem dalej znęcać, ale nawiążę do jednej z jego ostatnich wypowiedzi. „Możliwe, że nasi przeciwnicy są lepsi pod względem fizycznym”. Dla mnie jest to największa pułapka, w którą wpada nie tylko on, nie tylko zawodnicy (przypomnijcie sobie wypowiedź Arturo Vidala po 2-8 w Lizbonie), ale i, w ślad za nimi, media oraz duża część barcelonismo.
Moi drodzy – przepraszam, ale jeżeli dla kogoś głównym problemem Barcelony jest brak fizyczności, to po prostu nie za bardzo rozumie kogo i po co ogląda. Nie twierdzę, że mam jakikolwiek autorytet w dziedzinie futbolu i mogę kogokolwiek pouczać, ale o tym akurat jestem głęboko przekonany. Wystarczyło obserwować to, co działo się z tym klubem przez ostatnie kilka lat. To właśnie odejście od naszej filozofii, skupowanie największych gwiazd i kult wyników osiąganych byle jak doprowadziły nas tu, gdzie jesteśmy dzisiaj. Czas na zwyczajowy cytat z Cruyffa: „jeżeli nie wiedzieliście dlaczego wygrywaliśmy, to jak macie wiedzieć czemu przegrywamy”?
Chyba dla wszystkich jest absolutnie oczywiste, że Bartomeu trzykrotnie pomylił się przy największych transferach w historii klubu. Można się co najwyżej licytować czy większą porażką jest Dembele, Coutinho czy Griezmann. Dlaczego więc tak trudno nam zaakceptować, że Bartomeu pomylił się trzykrotnie również w wyborze trenera?
Ernesto Valverde miał tę „zaletę”, że kiedyś biegał po boisku w krótkich spodenkach w barwach Barcelony i przypadło to na okres Cruyffa. On jednak nigdy nawet nie udawał, że odziedziczył po nim filozofię. Nie rozumiem mitologizowania go po czasie, ale to temat na odrębną dyskusję.
Quique Setien miał tę „zaletę”, że filozofię bliską Barcelonie stosował wcześniej w innych klubach w praktyce, już jako trener. Jemu jednak zabrakło nie chęci (jak Valverde), a, mówiąc wprost, cojones. W swoim decydującym meczu porzucił to, w co wierzył i opracował plan anty-Bayern, próbując zagęścić środek czterema zawodnikami, w tym wspomnianym wcześniej Arturo Vidalem. Czy muszę przypominać, jak wyszło?
Wreszcie, Ronald Koeman teoretycznie łączył obie te „zalety”. Klubowa legenda, człowiek znający Barcelonę od podszewki, a jednocześnie mający jaja, żeby to wdrożyć. I co? I dostaliśmy spektakl najbardziej żałosny z tych trzech – jawne okłamywanie nas na konferencjach prasowych, żeby potem na boisku oglądać coś zupełnie innego.
Dlatego, gdy ktoś pisze, że czas na „odejście od DNA”, to przepraszam, ale nie wiem czy się śmiać, czy płakać. A czym niby były cztery ostatnie sezony? Naprawdę to, że Valverde grał w piłkę w Barcelonie, Setien ładnie mówił o Cruyffie na konferencjach, a Koeman robił jedno i drugie, nie czyni z nich praktyków filozofii Barcelony. Nie mają oni z nią nic wspólnego.
Pisząc ten tekst jeszcze nie wiem, kto docelowo zastąpi Ronalda Koemana, choć wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na Xaviego. To temat na osobny tekst, ale wiem, czego owemu następcy życzę – odwagi. Odwagi do tego, żeby, nawet jeżeli wyników początkowo nie będzie, kontynuować obraną drogę. Odwagi, żeby stawiać na młodych, mimo że popełniają błędy. Odwagi, żeby grać ofensywnie, walcząc zawsze o zwycięstwo, a nie cieszyć się niską porażką. Wreszcie odwagi, żeby znosić gigantyczną presję i uwagi tysiąca mądrych głów, mówiących, że piłka ewoluowała i kuszących, żebyśmy porzucili to, kim jesteśmy. Że wystarczy ciężej trenować, więcej biegać i wyniki przyjdą same.
Spoiler alert – nie przyjdą. Jasne, fizyczność jest ważna, zwłaszcza gdy non stop słyszymy syreny alarmowe – piłkarze odchodzący od nas są zaskoczeni jak ciężko trenuje się gdzie indziej, a przychodzący do nas, jak lekko trenuje się w Katalonii. Przede wszystkim jednak, drogie Panie i Panowie – głęboko wierzę, że wraca Barcelona, w której się zakochaliśmy. Nie ze względu na wyniki, ale ze względu na styl. A na czym polega ten styl? Nie na „tiki-tace” (albo „tiki-taki” jak wolał Ronald Koeman) i bezmyślnym nabijaniu tysiąca podań, żeby potem podniecać się statystyką posiadania piłki. Przewrotnie w stosunku do tytułu tego tekstu – ta filozofia nie musiała nawet umierać, bo nigdy nie istniała. Tysiące razy mówił o tym Pep, a ja zostawiam Was ze słowami niedoszłego tymczasowego następcy Koemana – Alberta Capellasa.
Gra pozycyjna opiera się na trzech filarach, trzech „P”: pozycja, posiadanie i pressing.
Pozycja nie odnosi się tylko do przestrzeni, którą zajmujemy na boisku, ale do sposobu, w jaki ją zajmujemy: będąc właściwie sprofilowanymi, skanując wszystko co dzieje się w naszym otoczeniu przed otrzymaniem piłki, itd. To bardzo ważne mieć dobrą pozycję na boisku i dobrą pozycję twojego ciała w tej strefie, biorąc pod uwagę piłkę i to, gdzie się znajdujesz.
Dobra pozycja na boisku ułatwia dobre posiadanie, bo zawsze jest więcej opcji na podanie, więcej trójkątów, więcej przekątnych i jest dużo łatwiej zagrać do wolnego zawodnika. Ale posiadanie zawsze ma swoje „dlaczego”: czy to, aby wygenerować przewagę czy, żeby znaleźć właściwy moment na przyspieszenie. Czasami tym „dlaczego” jest wykonanie 20 podań, bo gra się zdezorganizowała i chcemy odbudować pozycje, zaczerpnąć powietrza i odzyskać rytm gry, a gdy już go mamy, pam, przyspieszamy od nowa. To „dlaczego” jest zawsze najbardziej skomplikowane. Do niczego nie służy podawanie piłki tylko po to, żeby ją podawać. Chcemy przemieszczać ją z jednej strony boiska na drugą, żeby defensywa rywala straciła koncentrację i gdy otworzą się przestrzenie, zagrać podanie między linie, które pozwoli nam na rozerwanie przeciwnika. Istnieją algorytmy, które mówią, że jeżeli wygrywamy w statystyce podań między linie rozrywających przeciwnika, bardzo zwiększamy prawdopodobieństwo wygrania meczu. Stoi za tym Big Data.
Ostatnim „P” jest pressing. Jeżeli stracimy piłkę, chcemy ją odzyskać najszybciej jak to możliwe. Dlaczego? Dlatego, że gdy tracisz piłkę, pojawia się chaos: drużyna przeciwna nie jest zorganizowana, nie jest należycie otwarta, tylko zwykle jest bardzo skupiona w strefie jej odzyskania – to jest najlepszy moment, żeby zabrać im piłkę, gdy wykonujesz właściwy pressing. Jeżeli odzyskasz piłkę blisko bramki rywala, w tym chaosie, jest duża szansa na groźny kontratak, a przeciwnik musi znów zrobić dużo rzeczy, żeby cię zaskoczyć i dotrzeć do twojego pola karnego. Nasza reguła pięciu sekund jest połączona z uważną obroną, bo to sprawi, że unikamy dużo biegania do tyłu. Zawsze mówię: „Jeżeli nie lubisz biegać, upewnij się, że biegasz bardzo agresywnie w ciągu paru sekund do przodu, a ja oszczędzę wiele sprintów do tyłu tobie i całemu zespołowi”.
P.S. Dla formalności – tymczasowym szkoleniowcem FC Barcelony został Sergi Barjuan, który zasadniczo ma jedną, istotną dla Laporty zaletę – jest jego człowiekiem. Sądzę jednak, że jego okres na ławce trenerskiej będzie liczony co najwyżej w tygodniach, o ile wręcz nie w dniach, więc w niczym nie zmienia to konkluzji tego tekstu.
Jedna odpowiedź
Zgadzam się z wszystkim poza jednym – nie rozumiem jak można utożsamiać określenie „tiki-taka” z wieloma bezsensownymi podaniami w poprzek boiska. Ja, używając tego zwrotu, mam na myśli właśnie agresywny pressing, ciągły ruch bez piłki w fazie ataku, podania na jeden kontakt, zagrywanie raz na jakiś czas piętkami itp., oraz dążenie do strzelania goli, nawet przy wysokim prowadzeniu. Moim zdaniem właśnie te aspekty, świetnie funkcjonujące w PepTeamie, zostały okrzyknięte tiki-taką.