Wracamy do jednej z najbardziej zwariowanych i najważniejszych przygód w historii FC Barcelony!
„Oszukali mnie!” pomyślał (opisany szerzej w PIERWSZEJ CZĘŚCI) Horacio Gaggioli kiedy zobaczył Leo Messiego na lotnisku. Dotąd oglądał 13-latka jedynie na kasetach wideo nadesłanych przez swoich współpracowników z Ameryki Południowej. Zdradził po latach, iż w tamtym momencie, widząc Leo na lotnisku był przekonany że tak mały i wątły chłopiec nie może nadać się kiedykolwiek do grania w piłkę na zawodowym poziomie.
Spakował jednak zgodnie z planem Leo Messiego wraz z ojcem do samochodu i pojechali prosto do biura Josepa Marii Minguelli (również znanego Wam już z pierwszej części tekstu). To od niego Jorge Messi odebrał kilka dni wcześniej telefon z informacją że ma pakować chłopca do walizki i przyjeżdżać z nim na testy do stolicy Katalonii. Co ważne – wraz z obietnicą, że pokryje on wszystkie koszty. Klub bowiem nie chciał za nic płacić.
Po wielu miesiącach nalegań Minguelli i Gaggioliego Barcelona zaproponowała Leo Messiemu przyjazd na tydzień testów. Klub nie chciał bowiem dla tak młodego chłopca wysyłać specjalnie do Argentyny żadnego skauta. Na Camp Nou od początku nie podchodzono do tematu jego sprowadzania zbytnio entuzjastycznie.
Pokój 546
Leo wraz z ojcem dzięki koneksjom Minguelli zamieszkali w Hotelu Catalonia Plaza. Zakwaterowano ich w pokoju 546. To właśnie w tym miejscu zostało wykonane pierwsze zdjęcie Leo Messiego w Barcelonie.
Zbierając materiały do napisania tego tekstu, przy okazji ostatniego Klasyku, zamieszkałem w tym właśnie hotelu, w pokoju numer 546. Hotel położony jest w doskonałej lokalizacji, blisko wielu atrakcji turystycznych ale i niedaleko Camp Nou. Pojedyncze pokoje oferują jednak jeszcze większą i bardziej unikatową atrakcję – wspaniały widok Plaça de Espanya, Pałac Narodowy i wzgórze Montjuïc. Leo Messi wraz ojcem zamieszkali na piątym piętrze właśnie w jednym z takich. Oczywiście na specjalną prośbę Minguelli. Tak wygląda dziś pokój w którym Leo Messi został zakwaterowany podczas swojego pierwszego pobytu w Barcelonie 22 lata temu oraz widok z niego.
Trzy treningi
Po wielu miesiącach rozmów, ustaleń i nerwowej niepewności nastała w końcu pora na to co kluczowe – na zademonstrowanie przez Leo Messiego swoich piłkarskich umiejętności i przede wszystkim na przekonanie nimi do siebie trenerów w Barcelonie. 13-latek dostał na to tydzień czasu. Na pojawienie się pierwszych kłopotów nie trzeba było jednak długo czekać.
Już pierwszego dnia okazało się bowiem, że w nadchodzącym tygodniu odbędą się zaledwie trzy treningi. W poniedziałek – dzień w którym Messi wylądował w Barcelonie, środę oraz czwartek. Wtorek był wolny, w piątek miały odbyć się zajęcia taktyczne, w weekend natomiast ze względu na zaplanowane rozgrywki ligowe (w których Messi rzecz jasna nie mógł wystąpić) treningów nie zaplanowano.
O tym jak dużą przeszkodą, w miarodajnej recenzji piłkarskiego potencjału u młodego chłopca, może być niewielka liczba jednostek treningowych świadczy choćby przykład Pedriego. 15-letni wówczas Hiszpan przez tydzień pobytu na testach w Realu Madryt – z powodu niesprzyjającej śnieżnej pogody – także odbył tam zaledwie trzy treningi. Z wiadomą weryfikacją.
Zapadła więc decyzja, iż pomimo że Messi jest po trwającej ponad dobę podróży i zmianie strefy czasowej nie ma czasu na aklimatyzację – prosto z hotelu ma jeszcze dziś udać się do ośrodka na popołudniowy trening.
Kostki owinięte w bandaże
Chwilę przed godziną 18:00 malutki Argentyńczyk ze wzrokiem wbitym w podłogę wszedł do szatni rocznika ’87 – szatni nie byle jakiej bo pełnej przyszłych gwiazd futbolu z Gerardem Pique i Cescem Fabregasem na czele. Messi usiadł w samym narożniku z dala od pozostałych chłopców i zaczął się przebierać. W tamtym czasie w drużynach juniorskich Barcelony młodzi zawodnicy na krótkoterminowe testy przyjeżdżali w niemal hurtowych ilościach. Anonimowi chłopcy z okolicznych miejscowości pojawiali się w klubie często i zazwyczaj na bardzo krótko. Zwykle po kilku dniach wracali do swoich macierzystych klubów, negatywnie zweryfikowani przez rówieśników z Camp Nou. Niemal nigdy nie pojawiali się jednak chłopcy spoza Hiszpanii, a już tym bardziej z Ameryki Południowej!
Leo jednak wcale nie ze względu na swoje pochodzenie wzbudził w szatni ponadnormatywne zainteresowanie. Marc Pedraza, któremu ostatecznie nie udało się przebić do pierwszej drużyny, wspomina że Leo był tak chudy i mały że bardziej nadawałby się na posiłek niż do gry w piłkę. „Sądziliśmy że taki jak on będzie tylko zabierał miejsce na boisku” wspomina tamten moment Cesc Fabregas. „Ten chłopiec to karzeł!” szeptali pozostali chłopcy wymieniając między sobą prześmiewcze spojrzenia.
Sztab szkoleniowy także z obawami spoglądał w kierunku Argentyńczyka – podejrzewali że może być on kontuzjowany. Leo bowiem zaraz po wejściu do szatni zaczął obwiązywać kostki bandażami. W końcu podszedł do niego jeden z asystentów z zamiarem zwolnienia chłopca z zajęć. Messi odparł jednak że nic mu nie jest, a owinięte bandażami kostki to jedynie argentyński rytuał mający chronić je przed skręceniem. W końcu padła komenda do wyjścia na bosko. „Nikt z nas nie przypuszczał co za chwilę miało się wydarzyć” wspomina Gerard Pique obok którego Messi wchodził na ceglane boisko.
Po wyjściu na plac trener ustawił Messiego w grze 1 na 1 naprzeciwko Fabregasa. „Był taki malutki, myślałem że w sekundę odbiorę mu piłkę” wspomina Cesc, podkreślając przy okazji, iż w tamtym czasie miał szczególną umiejętność do gry defensywnej, oraz odbioru piłki. Messi w pierwszej akcji z łatwością go jednak ograł. Fabregas przyznał, że pierwotnie zrzucił to na zbytnie rozluźnienie. Jednak w każdej kolejnej akcji malutki Messi z łatwością ponownie omijał z piłką Hiszpana. „Coś nadzwyczajnego!” krzyknął ktoś na trybunach.
„Kiedy tylko zaczął zabawę z piłką zobaczyliśmy, że jest zupełnie inny od wszystkich poprzednich chłopców którzy przyjeżdżali na testy” kontynuuje wspominanie tamtego dnia Cesc.
Pierwszy raz na Camp Nou
W wolnym czasie między treningami Leo wraz z ojcem zwiedzali miasto, spacerowali po porcie i grali w hotelowym pokoju w siatkonogę. W sobotę natomiast przyszła pora na piłkarską atrakcję. Barcelona z Rivaldo, Kluivertem i Overmarsem w linii ataku podejmowała w 3 kolejce Racing Santander. Leo wraz z ojcem dostali bilety na to spotkanie. Tym sposobem wieczorem 23 września 2000 roku Leo Messi po raz pierwszy pojawił się na Camp Nou.
Mecz mógł się podobać – obfitował w bramki, efektowne akcje i spore emocje. Ostatecznie, po nerwowej końcówce, Barcelona prowadzona przez Lorenzo Ferrera wygrała tamto spotkanie 3:1 – po dwóch bramkach Patricka Kluiverta, oraz premierowym golu w barwach Barcy Marca Overmarsa – kupionego kilka tygodni wcześniej za rekordowe 29 milionów euro.
Trzy dni później – we wtorek – Barcelona grała w Lidze Mistrzów na Camp Nou z Milanem. Jorge Messi także chciał zabrać chłopca na ten mecz. Nie dostali jednak ostatecznie wejściówek, a Barca w kiepskim stylu przegrała tamto spotkanie 0:2.
W martwym punkcie
Na treningi Leo z ojcem dojeżdżali metrem – spod hotelu 4 przystanki zieloną linią do przystanku Les Corts. Messi jednego dnia zdobył w popołudniowym meczu pięć bramek, innego dnia sześć. Kiedy tylko wychodził na boisko zachwycał dryblingiem, wykończeniem akcji i powtarzalnością trenerów oraz kolegów z boiska.
Migueli – jeden z trenerów zajmujących się szkoleniem młodzieży – widząc, co Messi wyprawiał z futbolówką nie mógł się nadziwić czemu klub jeszcze nie podpisał z nim kontraktu. „Nigdy nie widziałem kogoś kto by bardziej przypominał Maradonę!” utyskiwał na opieszałość klubu. Nie było powodu by mu nie ufać. W latach 1982-84 kiedy Diego grał w Barcelonie Migueli był w klubie podstawowym środkowym obrońcą. Przez dwa lata co weekend podziwiał z wysokości boiska wyczyny Maradony z piłką, a w ciągu tygodnia był zmuszony mierzyć swoje siły z umiejętnościami Argentyńczyka na treningach.
Minął jednak wyznaczony tydzień i nikt nie przekazywał Jorge Messiemu żadnych komunikatów ani wiążących decyzji. Pomimo świetnej dyspozycji Leo na treningach i w wewnętrznych meczach z rówieśnikami ciągle nie zapadła decyzja o tym by na stałe sprowadzić do szkółki Argentyńczyka. Dlaczego? Po latach wiadomo już że byli w klubie trenerzy, którzy pomimo że zachwycali się Leo Messim w obecności jego ojca i na klubowych korytarzach, to po zamknięciu drzwi swoich gabinetów między sobą kwestionowali zasadność sprowadzania go na stałe do La Masii.
Sytuacja utknęła w martwym punkcie. Ze względu różnicę zdań i skalę całej operacji – związaną chociażby ze ściągnięciem wraz z Leo do Hiszpanii także całej jego rodziny, znalezieniem ojcu pracy i potrzebą opłacenia chłopcu kosztownej terapii hormonem wzrostu – ostateczną decyzję musiał podjąć ktoś z samego szczytu klubowej administracji. Padło na dyrektora sportowego – Carlesa Rexacha.
Najpierw Xavi, potem Messi
Był tylko jeden kłopot – Rexacha nie było w tamtym momencie w Hiszpanii. Przebywał on w Sydney na Igrzyskach Olimpijskich, których piłkarska cześć turnieju miała zakończyć się dopiero 30 września.
Rexach ani myślał jednak dla 13-latka skracać pobyt w Australii. Turniej był mocno osadzony, do tego w poszczególnych zespołach aż roiło się od perełek futbolu. Dość powiedzieć, że w finale Hiszpania z Xavim i Puyolem w składzie mierzyła się z Kamerunem Samuela Eto’o. Ostatecznie po remisie 2:2, dogrywce i serii rzutów karnych Igrzyska wygrał Kamerun. Xavi i Eto’o strzelili w finale po bramce zarówno w regulaminym czasie gry, jak i w konkursie jedenastek. Oczywiście w obecności na trybunach Rexacha.
W Barcelonie natomiast sytuacja przedłużającego się stanu zawieszenia budziła rosnącą nerwowość u Jorge Messiego. Pierwotnie ich pobyt miał trwać zaledwie tydzień. Wyjazd chłopca na testy do Barcelony był utrzymywany w Rosario w tajemnicy nie tylko przed trenerami Newell’s, ale także przed szkolnymi nauczycielami i znajomymi rodziny.
Coraz trudniej było utrzymywać w sekrecie pobyt chłopca w Hiszpanii wobec przedłużającej się absencji Leo na lekcjach i treningach. Do tego rok szkolny w Argentynie za chwilę się kończył, była obawa, że przy przedłużającej się nieobecności chłopiec nie przejdzie do kolejnej klasy. A i sam Jorge Messi musiał wracać do pracy. Ludziom w klubie po rzekomo nerwowych rozmowach udało się jednak udobruchać ojca Messiego i przekonać go by poczekali ostatnie dni na Rexacha.
Ten po finale Igrzysk wsiadł do samolotu i ruszył w drogę powrotną do Barcelony. Przed wylotem zadzwonił jeszcze do klubu i wydał krótką dyspozycję – zorganizujcie mi mecz tego chłopaka z dwa lata starszymi zawodnikami, zobaczymy czy się nada.
Bramka na wagę złota
W poniedziałek 2. października o godzinie 18:00 na boisku treningowym numer trzy nieopodal Mini Estadi nadszedł czas na decydujący moment. Mecz rozpoczął się punktualnie. Jorge Messi usiadł na trybunach. Rexacha jednak nie było. Postanowił wstąpić po drodze na obiad. Zmęczony po podróży i zmianie strefy czasowej pojawił się z dwuminutowym opóźnieniem przy lini bocznej. Kiedy Jorge Messi dawał się przekonać klubowym trenerom by poczekali jeszcze tydzień w oczekiwaniu na powrót Rexacha zapewne nie zakładał, że wygospodaruje on za zobaczcie Leo zaledwie kilka minut. Za chwilę Rexach cierpiący na jet lag zniknie z ośrodka treningowego. Innej szansy już nie będzie. Leo ma niecałe 10 minut.
Rexach ogląda mecz Messiego z 2 lata starszymi i kilkadziesiąt centymetrów roślejszymi zawodnikami spacerując wzdłuż linii bocznej, zatrzymując się kiedy Leo otrzymuje futbolówkę. Jego drużyna ostatecznie przegra ten mecz 1:2. Jedyną bramkę dla zespołu pokonanych zdobędzie najmniejszy na boisku Argentyńczyk z Rosario. Minie z piłką dwóch, niemal dwukrotnie od siebie wyższych obrońców i efektowanie umieści piłkę w bramce. Co kluczowe – w pierwszych minutach meczu… „Na litość boską ten chłopiec jest tu 15 dni, o 14 więcej niż trzeba! Dzieciak jest wyjątkowy!” – rzucał pod nosem Rexach przechodząc obok ławki rezerwowych w drodze na parking.
Kiedy przyszłoby się dziś zastanowić nad najważniejszą bramką w historii klubu pewnie jako pierwsze przyszłyby na myśl takie gole jak ten Ronalda Koemana w finale na Wembley, przewrotka Rivaldo z Valencią lub gol Andersa Iniesty ze Stamford Bridge. Być może jednak najważniejsza bramka w ponad 120-letniej historii Barcelony padła właśnie 2 października 2000 roku na boisku treningowym numer trzy. Bez kamer. Bez błysków fleszy. W obecności zaledwie dwóch widzów – Jorge Messiego i Carlesa Rexacha. Bywa, że wydarzenia zmieniające bieg historii dzieją się właśnie w tak dyskretnych okolicznościach.
3. października po ponad dwóch tygodniach spędzonych w Barcelonie Leo Messi wraz z ojcem wsiedli do samolotu i udali się w podróż powrotną do Rosario. Wracali z obietnicą złożoną przez Rexacha że dopilnuje wszystkiego i ściągnie chłopca niebawem na stałe do Barcelony, oraz iż klub opłaci mu terapię hormonem wzrostu. Nic w tamtym momencie nie wskazywało na to, iż za kilka tygodni Jorge Messi chwyci w Rosario za słuchawkę i wykona telefon do stolicy Katalonii, który zacznie słowami „Nie czekamy już dłużej na Barcelonę”.
O tym jednak już niebawem w ostatniej, trzeciej części.