Dziś mija równo 18 lat od jednego z najdziwniejszych spotkań rozegranych na Camp Nou.
Parę dni temu władze La Liga zwróciły się z prośbą do RFEF o przełożenie naszego spotkania z Sevillą, które pierwotnie miało się odbyć 11 września w ramach 4. kolejki rozgrywek. To samo dotyczy też konfrontacji Villarreal-Alavés. Jest to efektem konfliktu na linii FIFA – CONMEBOL – La Liga i jej kluby dotyczącego wrześniowej i październikowej przerwy reprezentacyjnej na mecze kwalifikacyjne do Mundialu w Katarze. Podczas tych dwóch zgrupowań drużyny narodowe mają rozegrać trzy zamiast zwyczajowych dwóch spotkań. Dlaczego wcześniej do całego zamieszania włączyłem federację południowoamerykańską? A to dlatego, że jako jedyna zdecydowała się wydłużyć okres zgrupowania o dwa dni (z dziewięciu do jedenastu) i tym samym kluby będą miały swoich południowoamerykańskich piłkarzy dostępnych dopiero w piątek, czyli dosłownie przed startem kolejki.
Z ostatnich informacji wynika, że spotkanie zaplanowane na 11. września jednak się odbędzie gdyż RFEF nie zgodziło się na inny termin. Przepychanka trwa.
Sama próba przełożenia naszego meczu z zespołem z Andaluzji nie byłby zapewne aż tak interesujący gdyby nie fakt, że właśnie dzisiaj 3. września mija równo 18 lat od pewnego słynnego spotkania między Dumą Katalonii, a Sevillą na Camp Nou.
Znowu przyczynkiem do całej historii były mecze reprezentacyjne. Spotkania drugiej kolejki rozgrywane były w środku tygodnia tuż przez zgrupowaniami kadr narodowych i Dumie Katalonii groziło, że do meczu przystąpi bez kilku swoich piłkarzy, w tym pewnego uśmiechniętego Brazylijczyka. W tamtych czasach nie było jeszcze przerw reprezentacyjnych w takiej formie, jaką znamy dzisiaj i mogło się zdarzyć, że zgrupowania kolidowały z meczami klubowymi.
Barcelona zwróciła się z prośbą do Andaluzyjczyków o to, by swój pierwszy mecz (rozgrywany na Sánchez Pizjuán przeciwko Atlético) przełożyli z niedzieli na sobotę i by z środy na wtorek przesunąć spotkanie na CN. Sevilla jednak nie była skłonna zaakceptować takiego rozwiązania i twardo obstawała przy terminie środowym. Co więc zrobił niedawno wybrany prezydent FCB, znany nam dobrze Joan Laporta? Zgodził się na termin środowy i … zaproponował rywalom i władzom ligi godzinę 0:05. Wszyscy na to przystali, choć rywal określił to mianem „błazenady”.
Tego dnia na Camp Nou, pomimo abstrakcyjnej wręcz godziny, pofatygowało się ponad 80 tys. kibiców. Wynik końcowy z pewnością nie był w pełni dla nich satysfakcjonujący (1-1, gola dla gości strzelił w 9. minucie Reyes), ale za to mieli okazję zobaczyć domowy debiut Ronaldinho. A cóż to był za debiut! W 59. minucie Valdés wyrzuca piłkę do znajdującego się na własnej połowie Brazylijczyka. Ten rozpoczyna rajd lewą stroną, mija dwóch zawodników Sevilli i posyła potężną bombę z około 30 metrów, która ociera się o poprzeczkę i trafia do siatki. Pierwsze trafienia ‘10’ Barcelony i to na dzień dobry jedno z najbardziej pamiętnych.
Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w Hiszpanii mecz ten jest znany jako el partido del gazpacho. Gazpacho to rodzaj zupy na chłodno wywodzącej się z… Andaluzji. Przygotowuje się ją z surowych warzyw (papryka, ogórki, pomidory cebula, czosnek), octu i oliwy. To popularne latem danie było częścią darmowego menu dostępnego dla kibiców, aby zrekompensować im nietypową godzinę meczu.