Projekt FC Barcelona jeżeli nawet jakiś był, to umiera na naszych oczach. I nikt nie wie, co dalej.
Atlético było spokojnie do ogrania. Na murawę Wanda Metropolitano wyszła drużyna w strojach Los Colchoneros i dyrygowana przez Cholo Simeone ale jakoś jednak to nie było to Atlético, które znamy. Szczególnie z tyłu wydawali się niepewni i popełniający masę niedokładności. Te krótkie chwile kiedy Barça dobrze pressowała i grała krótkimi, szybkimi podaniami napawały kibiców gospodarzy niepewnością. A mimo to wyszli z tego meczu bez draśnięcia, bo Barça oddała raptem dwa celne strzały.
Do 23 minuty jakoś to wyglądało, a później Blaugrana wczytała znany już protokół „z przodu na zero, a z tyłu na pewno coś wpadnie”. Tym razem w juniorskim stylu zostawiła wolną przestrzeń wielkości małego lotniska dla Suareza i Lemara, który wykończył akcję przy bezradnym jak zwykle ter Stegenie. Drugi gol był w sumie podobny i właściwie mieliśmy po meczu. W NBA funkcjonuje pojęcie „garbage time” kiedy jeszcze gramy, ale wynik jest już właściwie ustalony i takie wrażenie miałem w drugiej połowie zerkając bez większej nadziei na to, co działo się na boisko.
Jedynymi jaśniejszymi punktami byli: Gavi, który po raz kolejny pokazał, że ma papiery na bycie titularem oraz grający ciągle z limitem minut Ansu, który w 30 minut zrobił na boisku więcej niż ex-piłkarz Coutinho. Atlético miało gigantyczne problemy w poprzednich meczach tracąc punkty m. in. z Alaves (jedyna wygrana w tym sezonie!), Porto czy Athletic Club lub ratując się dramatycznymi remontadami jak z Milanem, Getafe, Espanyolem, czy Villarreal. No ale wiadomo, tamte zespoły mogły. My po prostu nie mamy tak potężnej kadry, co przypomina na każdym kroku Ronald Koeman.
Złotousty Holender nie gryzł się w język na pomeczowej konferencji. Kto tym razem został kozłem ofiarnym? 19-letni Nico González, dla którego był to pierwszy mecz w wyjściowym składzie w życiu. Idealny pomysł na wprowadzenie młodego piłkarza i nie mam wątpliwości, że to doda młodemu talentowi z La Masii pewności siebie. Już nie mogę się doczekać zobaczenia go jako titulara w El Clásico, będzie wiadomo, na kogo zwalić winę. Bo przecież nie na tragicznego Pique, Sergiego Roberto czy Busquetsa, oj nie. Ci trzej akurat mają coś do powiedzenia w szatni więc lepiej ich nie drażnić bo można by stracić pracę. A tego byśmy nie chcieli! W końcu to dzięki Koemanowi Barcelona ma przyszłość. Jaką dokładnie? Tego nie wiemy. Chyba, że chodzi o przyszłość w Lidze Europy i środku tabeli ogórkowej La Liga, to ok, pełna zgoda z Holendrem.
Koeman był zadowolony ze słów poparcia Laporty przed meczem, który zapowiedział, że nie zwolni go niezależnie od wyniku na Wanda Metropolitano. Być może zapomniał, że w Hiszpanii im bardziej cię wspierają publicznie w mediach, tym bliżej masz do zielonej trawki. Tym bardziej, że Laporta pokazał już co najmniej kilka razy, że nie należy ufać jego słowom. Ostatecznie obiecywał nam przecież, że Leo Messi zostanie na Camp Nou.
Czy Laporta ma jakiś plan? To pytanie zadają sobie wszyscy. Póki co wygląda na to, że objął stołek prezydencki na zasadzie „jakoś to będzie” i faktycznie, jakoś jest. Ani dobrze, ani tragicznie. Jakoś. I tak będziemy sobie trwać do… kiedy? Do następnych kompromitacji z Valencią, z Realem, a może i z Dynamo Kijów, które na pewno nie zamierza się podłożyć w meczu na Camp Nou.
Wszystko, co dobrego zrobił Koeman w tamtym sezonie odchodzi w niepamięć. Frenkie wrócił już do tego, co pokazywał m. in. za Setiena chociaż zaczął rok w potężnym gazie i zdawało się, że to będzie wreszcie jego czas. Pedri zajechany i z kontuzją, Memphis po początkowym błysku zalicza kolejny fatalny mecz, obronę łata jak może Araujo, a największą innowacją Koemana są wrzutki na de Jonga, o których rozpisywałem się TUTAJ więc nie będę już się powtarzać.
Co mecz, to inny skład, co mecz to inny system. Czasem gramy w obronie trójką, czasem czwórką, a czasem piątką. Czasem bronimy nisko, a czasem doskakujemy pressingiem przed polem karnym przeciwnika i który to pressing jest tak niezorganizowany, że rywale omijają go kilkoma podaniami i groźnie kontratakują. Jak w podanej akcji:
Czy mamy słabszą kadrę od Realu Betis, czy Valencii, które sąsiadują z nami w tabeli La Liga? Nie. Ale tamte drużyny starają się jak mogą, wyciągając ile mogą ze swoich piłkarzy. Tymczasem w Barcelonie nie ma żadnego pomysłu i żadnej myśli przewodniej. Dopiero zaczynamy widzieć ile niedoskonałości składu przykrywał Leo Messi. Ale to temat na inną dyskusję.
Chyba, że faktycznie łudzimy się, że naszą grę odmieni Dembele czy Aguero. Może nawet byłbym w stanie w to uwierzyć gdyby nie fakt, że skończyłem już 8 lat i mam trochę więcej rozumku w głowie. A póki co widzę jak przy 0-2 w 85. minucie wchodzi Lenglet. Po co? Tylko sam Koeman to wie, prawdopodobnie.
Póki co projekt FC Barcelona jeżeli nawet jakiś był, to umiera na naszych oczach. I nikt nie wie, co dalej. Wbrew temu, co mówi Koeman my nie mieliśmy nierealistycznych wymagań na ten sezon. Dać grać młodym, rozwinąć projekt, wprowadzić jakieś elementy taktyczne, które są faktycznie wyćwiczone, a nie wynikają z indywidualnych przebłysków to naprawdę nie jest wysoko zawieszona poprzeczka. Nikt realistycznie patrzący na tę kadrę nie oczekiwał pucharów. Ale chyba nikt też nie oczekiwał tak fatalnego obrazu po raptem 9 meczach sezonu.
A teraz rozpoczynamy przerwę na reprezentacje, która przyda się nie tylko piłkarzom (dostali bardzo zasłużone 5 dni wolnego!) ale przede wszystkim nam, kibicom. Bo przez dwa tygodnie nie będziemy musieli oglądać Koemanballu.